Wiersze Tomasza Hrynacza traktujące o miłości, a znam je od dwóch z górą dekad, kiedy ukazały się Partycje oraz 20 innych wierszy miłosnych, były dotąd na ogół cichymi, refleksyjnymi westchnieniami. Teraz jego monologi nabrały nagłego przyspieszenia, jak gdyby napędzane kosmiczną tajemną energią. Śmigają tak, że nie może ich doścignąć żadna konwencja właściwa miłosnej liryce. Mkną na złamanie karku. Krótkie, jednosylabowe wyrazy w wygłosach wersów pozwalają usłyszeć krok biegnącego. Ale podmiot, tutaj wykazując się kondycją prawdziwego długodystansowca, nigdy nie łapie zadyszki. Gdy przystaje, to tylko po to, aby wziąć udział w którymś z czułych rytuałów odprawianych wraz z adresatką swoich wyznań. By podzielić się fantasmagorią, transem, albo uchwyconym po drodze wrażeniem. Bo one uśmierzają tylekroć manifestujący się u poety lęk przed śmiercią i nicością, lub pozostawiają go daleko w tyle. Jesteście gotowi towarzyszyć poecie w tym biegu? Tak? No to: „Raz, dwa, trzy... Start!”. Piotr Wiktor Lorkowski
Hrynacz Tomasz Bücher


ies gończy czytelnika nie tylko goni, tropi, oszczekuje, ale nade wszystko wyprowadza ze strefy komfortu. Nad tymi wierszami nie przechodzi się ze spokojem. One mają w sobie szczęk, szelest, wizg, poszept, podźwięk, pogwar. Hrynacz, stojąc na krawędzi (nie tylko słowa), opowiada pozór życia, tę wielorazową marę. Bo kiedy supła się pętla na końcu zgonionej nocy i tylko pohukuje z piętra złudny ton, pozostajemy w obłędzie awatarów, postów, linków, screenów, multiplikacji cyfrowego obrazu, gdzie ciało oddzielone od duszy. A stąd już blisko do końca świata. To przekonanie raz w tonie idyllicznym, a innym razem w konstatacji natury filozoficznej boleśnie doskwiera. To będzie dzień tysiąca burz i tysiąca jeden nawałnic. To będzie dzień zmierzchu. Czytelniku czytasz te wiersze na własną odpowiedzialność, bo jak mówi poeta: Z kim przestajesz, takim umierasz. Beata Patrycja Klary